Z oburzeniem odrzucil te mysl. Sprawa przedstawiala sie jasno: ktos osmielil sie obrazic Marysie i jego, musi wiec poniesc kare. Jezeli zas rodzice odmawiaja jedynemu synowi tak drobnej satysfakcji, tym samym daja dowod, ze nie zasluguja na zadne wzgledy. Niech cierpia.
A Marysia?... Z Marysia to calkiem inna kwestia. Tu nie powinno wchodzic w gre pytanie, czy ona zasluguje na to. Bo trzezwo rzecz biorac, Marysia nie jest w porzadku. Stanowczo nie jest. Ten syn rymarza poczuwal sie widocznie do jakiejs poufalosci w stosunku do niej albo powodowala nim zazdrosc. A ten pocztowiec, jakis Sobek?... Dlaczego stanal w obronie Marysi?... Calkiem bez powodow?...
Tak myslec byloby dowodem najglupszej naiwnosci. Oczywiscie, dziewczyne musi cos z nim laczyc.
Ogarnelo go krancowe rozdraznienie. Sam domysl, podsuniety przez matke, ze owi ludzie sa jego... rywalami, wydawal sie obraza, najciezsza obraza.
— Oto sa skutki — myslal z gorycza — zblizania sie do osob z takiego srodowiska.
Matka niewatpliwie jest kobieta doswiadczona. I umie rozsadnie patrzec na zycie. Jezeli jej podejrzenia bodaj w czesci sa sluszne...
— To ladnie wygladam! Osmieszylem sie jak smarkacz! Ta dziewczyna przy mnie udaje lilie polna, a kto wie, na co sobie pozwala z takim, powiedzmy, Sobkiem...
Posadzenie wprawdzie bylo wstretne, ale ktoz moze zareczyc, ze zycie, ze prawda nie jest rownie wstretna?
I Leszkiem owladnelo zupelne zniechecenie. Usiadl na lawce kamienne], mokrej od rosy, a swiat wydal mu sie czyms obrzydliwym, nudnym, niegodnym zadnych wysilkow, zadnych walk, zadnych poswiecen...
...Bo gdyby Marysia byla uczciwa, szczera dziewczyna, nie ukrywalaby tej awantury przed nim. Przeciwnie. Wyznalaby wszystko, prosilaby o obrone jego, nie zas jakiegos Sobka...
Zza drzew wylonil sie okragly ksiezyc. Leszek w ogole nie lubil ksiezyca.
Tym jednak razem dostrzegl w jego nieprzyjemnej fizjonomii wyraznie ironiczny usmiech.
— Jestem jeszcze straszliwie glupi — pomyslal — straszliwie glupi.
I zastanowil sie nad tym, co tez o calej historii i o jego zachowaniu sie powiedza sobie rodzice.
Gdyby mogl slyszec ich rozmowe, przekonalby sie, ze nie rozni sie od nich w ocenie swojej madrosci.
Po jego wyjsciu panstwo Czynscy milczeli dosc dlugo, wreszcie pani Eleonora westchnela:
— Martwi mnie bardzo glupota Leszka.
— I ja sie nie ciesze — dodal pan Stanislaw, wstajac. — Pozno juz. Czas spac. Codziennym zwyczajem pocalowal zone w reke i w czolo i poszedl do siebie. Po kwadransie byl juz w lozku i wlasnie zabieral sie do czytania „Potopu”, ktory przed snem stanowil dlan najniezawodniejszy srodek na uspokojenie nerwow, oderwanie mysli od spraw dziennych i blogo kolysal wyobraznie, gdy zapukano do drzwi.
— To ty? — zdziwil sie na widok zony. Juz od wielu lat odzwyczail sie od jej odwiedzin w szlafroku i o tej porze.
— Tak, Stasiu. Chcialam zasiegnac twojej opinii. Sama nie wiem, jak nalezy postapic. Czy sadzisz, ze pogrozke Leszka nalezy brac serio?
— To jest chlopak niezrownowazony — oglednie zauwazyl pan Czynski.
— Bo widzisz... Byloby wysoce niepedagogicznie ustapic pod presja grozby. Z drugiej jednak strony musimy wziac pod uwage jego wiek. Jezeli dotychczas nie zdolalismy go wychowac, to i dalsza pedagogika nie pomoze nic.
Pan Stanislaw zerknal tesknie na rozlozony na koldrze gruby tom. Zagloba wlasnie objal regimentarstwo i przystepowal do aprowidowania obozu. Ustep szczegolniej pogodny i tu nagle znowu sprawa Leszka.
— Sadze, Elu, ze odmowilismy mu zbyt stanowczo.
— Ale sprawiedliwie.
— Zapewne. Z drugiej wszakze strony ambicja chlopaka zostala podrazniona. Jestem zdania, ze ostatecznie...
Mysl o dalszym ciagu, o sprowadzeniu broni i amunicji z Bialegostoku, o przybyciu ksiecia Sapiehy (Jakas glowa kiepska, musi byc z Witebska!), wszystko to nastrajalo pana Czynski ego pokojowo i pojednawczo.
— ...ostatecznie ten rymarz powinien swego synalka nauczyc moresu. Niepodobna odmowic Leszkowi pewnej dozy slusznosci.
— Wiec upierasz sie — podchwycila pani Eleonora — przy tym, by przyjac warunek Leszka?
— Ja upieram sie? — zdziwil sie szczerze pan Stanislaw.
— No, przeciez nie ja. — Niecierpliwie wzruszyla ramionami. — Zawsze bylam zdania, ze jestes dla niego zbyt miekki i zbyt poblazliwy. Obysmy nie odpokutowali kiedys ciezko za te twoja slabosc.
— Przepraszam cie, Elu... — zaczal pan Czynski, lecz malzonka przerwala mu:
— Prosze cie, zastosuje sie do twojej woli. Chociaz jeszcze raz podkreslam, ze robie to wbrew memu przekonaniu.
— Alez... — probowal oponowac pan Stanislaw — alez ja...
— Ty? Ty, moj drogi, zle go wychowales! Dobranoc!
I pani Eleonora wyszla. Wyszla z poczuciem wstydu przed sama soba. Sumienie nie dalo sie oszukac pozornym zwaleniem odpowiedzialnosci za ustepstwo na barki meza. Jej despotyczna natura buntowala sie przeciw ultimatum syna i gdyby pan Stanislaw bodaj jednym slowem zachecil ja do oporu, do stanowczosci — nie zmienilaby swego postanowienia. Inna rzecz, ze szla do sypialni meza zupelnie pewna, ze od niego takiej zachety nie uslyszy.
Nie znalby jednak pani Eleonory Czynskiej ten, kto by przypuszczal, ze potrafilaby pogodzic sie zupelnie z kleska. Drzala wprawdzie na mysl, ze syn pogrozke wykona i ze wyjedzie na koniec swiata, nie mogla jednak uznac wlasnej kapitulacji za wyrzeczenie sie wszystkich korzysci.
Totez nazajutrz wezwala syna i oswiadczyla mu krotko, ze bynajmniej nie pod jego presja, lecz na skutek perswazji ojca postanowila zrezygnowac z zamowien u rymarza Wojdylly, pod jednym wszakze warunkiem. Mianowicie Leszek jeszcze dzisiaj wyjedzie pod Warszawe, do wuja Eustachego, na dluzszy czas.
Umyslnie nie okreslila terminu w obawie, ze zbyt dlugi zostalby przez Leszka odrzucony. Obawy jej jednak byly zbyteczne. Po zle przespanej nocy, po wielu seriach sceptycznych i nawet cynicznych mysli, Leszek byl zupelnie zrezygnowany. Sam zastanawial sie nad tym, czy nie byloby najlepiej wyjechac, i projekt matki przyjal bez najmniejszego sprzeciwu.
Wyjazd automatycznie odsunie pokusy wycieczek do miasteczka; w gwarnym, wesolym domu wuja Eustachego, gdzie zawsze pelno bylo panien i mlodych mezatek, na pewno przyjemniej spedzi czas niz w tej obrzydliwej okolicy, w tym niewyszlamowanym stawie, wsrod drobnych, brudnych i przyziemnych spraw.
Tak myslal az do chwili, gdy przed oknami wagonu zaczely i sie przesuwac uciekajace budynki stacyjne. Gdy jednak kola pociagu wpadly w monotonny, rytmiczny stukot, mysli zmacily sie, zawirowaly i nagle pobiegly w innym, w zupelnie przeciwnym kierunku.
Ale to juz jest dalsza historia.
Rozdzial X
Spokojnie plynelo zycie w mlynie starego Prokopa Szapiela, zwanego Prokopem Mielnikiem. Pogodne, blekitne niebo odbijalo sie w gladkiej powierzchni cichych stawow, miodnym zapachem pachnialy lipy, dobra woda zywicielka lsniaca wstega splywala na wielkie kolo mlynskie niby nie konczaca sie wstega lustrzana, roztrzaskujac sie na skrzydelkach w zielonawe, przezroczyste kawalki, coraz drobniejsze, coraz bielsze, az wytlaczajace sie dolem sklebiona piana w bryzgach i bulgocie.
Na dole byl bulgot, na gorze mruczaly jednostajnie zadowolone i syte przezuwanym chlebem zarna, a korytami sypala sie pulchna, drogocenna maka. Tylko worki podstawiac pod ten chlebny strumien.
Jako na poznym przednowku, mlyn niewiele juz mial roboty. Okolo trzeciej po poludniu parobek Witalis przestawial zaporke i kolo uwolnione spod ciezaru wody z rozpedu obrocilo sie jeszcze raz i drugi, zaskrzypialy debinowe osie, zgrzytnelo w zelaznych trybach, warknely zarna i zalegla cisza. Tylko pyl maczny bezglosnie opadal od dachu i polstryszka na ziemie, na rozstawione worki, na wagi, osiadal warstwa, ktora od rana na pol palca nieraz grubosci wyrastala.
Inni, niesumienni mlynarze i te make sprzedawali ludziom, stary Prokop jednak kazal ja zamiatac na zaprawe dla bydla i innej zywioly, totez jego krowy, kon, a tak samo swinie, kaczki, gesi i kury matki Agaty — chodzily spasione, jakby na panskim hodowane.