— Pocierpi, golabeczka — myslal — i zapomni. Tak lepiej bedzie dla niej. Ale Czynskiemu nie umial przebaczyc milczenia. Potepial go najsurowiej. I teraz jeszcze nie mogl mu tego darowac. Wyobrazal sobie, ze gdy Leszek po wyzdrowieniu przyjechal, przypadkowo spotkal znowu Marysie, o ktorej tak dlugo nie pamietal, i odzyl w nim dawny kaprys. A jak dlugo trwaj a kaprysy takich lekkoduchow?...
Zreszta nie tylko te obawy nekaly Antoniego Kosibe. Dreczyla go jego wlasna kleska. Jakze bedzie zyl dalej i po co?... Marysia, zostawszy pania, nie bedzie potrzebowala ani jego opieki, ani pomocy, wejdzie w krag innego zycia, stokroc dalszego od poprzedniego niz palac ludwikowski od mlyna Prokopa Mielnika.
— Nawet widywac jej nie bede — myslal.
Im dluzej myslal, tym bardziej gorzkie byly te mysli, tym mniej chcialo mu sie zyc, starac sie o zmiane wyroku, powracac do owej izby w przybudowce, gdzie tak pieknie, tak jasno, tak dobroczynnie zaczynala sie ukladac przyszlosc, gdzie kazdy sprzet, kazdy przedmiot przypominalby Marysie od chwili, gdy wydarl ja smierci...
— Moja byla, tylko moja, a teraz mi ja odebrano...
Siedzial calymi dniami skulony i milczacy w kacie celi. Nie interesowal sie nawet przysylanymi mu teraz czesto paczkami z zywnoscia i tytoniem. Bez sprzeciwu oddawal je do podzialu towarzyszom.
Tak minely swieta.
Po swietach wezwano Antoniego do kancelarii. Okazalo sie, ze przyszedl don nowy jego obronca, adwokat Korczynski. Byl to wysoki i dosc zazywny, chociaz mlody jeszcze brunet o powaznej twarzy i zywym, przenikliwym spojrzeniu.
— No, panie Kosiba — wyciagnal na powitanie reke — zaznajomilem sie juz z panska sprawa. Widzialem sie z kolega Maklajem, przejrzalem dokladnie akta. Proces w pierwszej instancji nie byl przeprowadzony zachwycajaco i jestem zdania, ze wiele mamy tu do zrobienia. Jezeli nie wygramy sprawy calkowicie, w co wierze, to wyrok zmniejszymy do paru miesiecy. Czynilem nawet starania, by pana juz wypuszczono...
— Nie zalezy mi na tym — mruknal Kosiba.
— Otoz sadze, ze ma pan racje, tym bardziej ze rozprawa apelacyjna wyznaczona zostala na pierwszego lutego. Pozostal zatem panu niecaly miesiac. Dla tak krotkiego czasu nie oplacalo sie zalatwiac wszystkich formalnosci z kaucja...
— Ja nic nie mam, skadze kaucja?...
— Pan Czynski chcial ja zalozyc za pana.
— Zbytek laski. Nie potrzebuje pomocy pana Czynskiego.
— A dlaczego?... On jest dla pana bardzo zyczliwie usposobiony. Zreszta to zrozumiale. Uratowal pan zycie jego narzeczonej i moze jemu. O, w pelni oboje zaslugiwali na to. Ale wrocmy do sprawy. Otoz zebralem juz troche materialu, ktory posluzy mi do obrony. Nie mam wiele czasu i bede sie streszczal. Zatem przede wszystkim kazalem zrobic zdjecia rentgenowskie Leszka i jego narzeczonej. Pokazywalem je wielu lekarzom. Opinia wszystkich brzmiala jednoglosnie, ze operacje przeprowadzone przez pana byly nie tylko zupelnie prawidlowe, lecz swiadcza o wprost wyjatkowej panskiej umiejetnosci. Zwlaszcza ta podstawa czaszki. To bylo podobno fenomenalne. Musze tedy wiedziec, skad i od kogo pan sie tego nauczyl...
Znachor wzruszyl ramionami.
— Nie uczylem sie.
— Niechze pan tego nie zataja przede mna, panie Kosiba — lagodnie powiedzial adwokat — jezeli pan sobie zyczy, moge to zachowac przy sobie, ale ja musze wiedziec. Moze pan pracowal kiedy jako pielegniarz w jakim szpitalu? Albo byl pan sanitariuszem podczas wojny?...
— Nie.
— A od jak dawna leczy pan ludzi?... W jakich stronach pan byl, zanim osiedlil sie w mlynie pod Radoliszkami?
— Dawniej nie leczylem. Dopiero tam.
— Hm... Nie wmowi pan przecie we mnie, ze bez zadnej praktyki umial pan zestawiac zlamane kosci, prymitywnymi narzedziami przeprowadzac amputacje i temu podobne rzeczy.
— Ja tez niczego panu wmawiac nie chce.
— Tym brakiem szczerosci utrudnia mi pan obrone.
— A czy ja prosilem pana mecenasa o obrone? Nie potrzebuje zadnej obrony. Adwokat przyjrzal sie mu z zaciekawieniem.
— Woli pan siedziec w wiezieniu.
— Wszystko mi jedno — ponuro odpowiedzial znachor. Adwokat rozgniewal sie.
— Ale mnie nie jest wszystko jedno. Postanowilem sobie i obiecalem przyjacielowi, ze pana z tego wyciagne. I wiedz pan, ze nie zaniedbam niczego. Nie chcesz pan sam mowic, dowiem sie od innych.
— Nie warto sie trudzic. — Znachor machnal reka. — Mnie wolnosc nie jest potrzebna, a co komu innemu po mojej wolnosci?... Czy bede w wiezieniu, czy na swobodzie, nikomu nic z tego nie przyjdzie.
— Glupstwa pan mowi, ale chociazby mial pan slusznosc, to i tak w interesie samej sprawiedliwosci...
— Nie ma sprawiedliwosci — przerwal Kosiba. — Skad panu przyszlo, ze jest sprawiedliwosc?... Adwokat skinal glowa.
— Oczywiscie nie mowie o absolutnej sprawiedliwosci. Taka moze istnieje, lecz nie posiadamy w naszym umysle zadnego sprawdzianu, by jej istnienie skonstatowac. Mowilem o sprawiedliwosci wzglednej, ludzkiej.
Znachor zasmial sie szyderczo.
— Zadnej nie ma. Ludzka?... Ot, widzi pan mnie tu, skazanego na trzy lata. A absolutna?...
Pan mecenas w umysle pewno nie znajdzie sprawdzianu jej istnienia. Nie w umysle go trzeba szukac, ale w uczuciach, w sumieniu. A jezeli ktos w tym sumieniu znajdzie tylko krzywde, jezeli pozna, ze cale jego zycie jest krzywda, to gdziez ta sprawiedliwosc absolutna? Bo nie kara!... Kara przychodzi za winy. Tylko krzywda! Niczym nie zasluzona!
Oczy mu blyszczaly, a grube palce rak zaciskaly sie nerwowo. Adwokat milczal chwile i niespodziewanie zapytal:
— Jakie jest panskie wyksztalcenie?
— Zadnego nie mam wyksztalcenia.
— W panskich papierach podano, ze skonczyl pan dwa oddzialy szkoly ludowej w powiecie kaliskim. Ale mowi pan jak czlowiek inteligentny. Znachor wstal.
— Zycie czlowiekowi rozne mysli podsuwa... Czy moge juz odejsc?
— Zaraz, chwileczke. Wiec nie chce pan ze mna pomowic otwarcie?
— Nie mam o czym mowic.
— Jak pan chce. Nie moge pana zmusic. A teraz... moze panu tu czego potrzeba?... Ciepla bielizna, moze ksiazki?...
— Niczego mi nie potrzeba — z naciskiem powiedzial znachor — a jezeli czego, to tylko zeby mnie ludzie zostawili w spokoju. Adwokat usmiechnal sie pojednawczo i wyciagnal reke.
— No, dobrze. Do widzenia, panie Kosiba.
Wyszedlszy z wiezienia, mecenas Korczynski mial juz gotowe postanowienie: nalezalo pojechac do Radoliszek, do. mlyna, do okolicznych wiosek, wyszukac swiadkow, bylych pacjentow znachora, i pozniej sprowadzic ich do sadu na rozprawe.
— Przy sposobnosci wpadne do Ludwikowa na dzien lub dwa — pomyslal — a z tej sprawy zrobie wielka sprawe i jezeli jej nie wygram, okaze sie, ze jestem patalachem.
Korczynski byl mlodym adwokatem, wrodzone jednak zdolnosci, pracowitosc, gruntowna wiedza prawnicza, no i stosunki wysuwaly go szybko naprzod, ambicja zas kazala mu wciaz isc w gore, by wybic sie nie tylko w tutejszej palestrze, lecz zdobyc sobie nazwisko w calym panstwie.
Sprawe Antoniego Kosiby przyjal nie tylko przez wzglad na przyjazn z Leszkiem Czynskim, nie tylko dla dobrego honorarium, ktorego przyjecia nie mogl odmowic, ale glownie i przede wszystkim dlatego, ze sama sprawa zainteresowala go bardzo i ze wyczul w niej te efektowne walory, ktore pewnym procesom nadaja szczegolniejszy rozglos, a obroncy w razie zwyciestwa przynosza slawe.
Poniewaz zas raz podjawszy sie obrony, nie zaniedbywal nigdy niczego, juz, nazajutrz wyjechal do Radoliszek. Dwa dni uplynely mu na rozjazdach po okolicy, na zmudnych rozmowach z ludzmi, na zbieraniu materialow. Dlatego tez musial skrocic swoja wizyte u Czynskich. .
Przyjeto go tu z otwartymi rekami. Swiateczni goscie juz rozjechali sie i w domu byli tylko panstwo Czynscy, Leszek i Marysia.
Korczynski opowiadal szczegolowo, co udalo mu sie zebrac, i zacieral rece.
— Staje sie coraz silniejszy. Zobaczycie, ze gdy wytocze na waly wszystkie moje armaty i otworze huraganowy ogien, z oskarzenia zostana gruzy i popioly. Przeciez ten Kosiba to swietny lekarz! Ani jednego smiertelnego wypadku, a wyleczonych przedstawie sadowi kilkadziesiat sztuk. Z tych prawie polowa takich, co nie tylko mu za leczenie nie placili, lecz jeszcze od niego otrzymywali wsparcie. Motywy zysku zupelnie odpadaja. Zobaczycie! Ale glowny nacisk klasc bede na jego umiejetnosc. Dlatego wpadlem na pewien pomysl.